Wiele się słyszy o rzekomym problemie umów śmieciowych w Polsce. Czy jednak to właśnie umowy cywilno-prawne powinny być nazywane śmieciowymi?
Osobiście uważam, jako jedna z „ofiar” tychże umów (pracuję na tzw. dzieło), że to nie umowy cywilno-prawne są problemem w naszym kraju, a właśnie powszechnie bronione i uważane za ostoję gospodarki i spokoju pracującego, umowy o pracę.
Po pierwsze – w przypadku śmieciówki państwo nie dokłada mojemu pracodawcy kosztów pracy, pozwala mu się rozwijać, i pośrednio również zwiększać moją pensję w przyszłości.
Po drugie – za ogromne kwoty, które ja i mój pracodawca musielibyśmy zapłacić ZUSowi i NFZ jestem w stanie zafundować sobie prywatne ubezpieczenie zdrowotne i korzystać ze służby zdrowia o wiele wyższej jakości, niż ta publiczna. To, co zapłaciłabym na moją przyszłą emeryturę do wyżej wymienionej instytucji mogę odłożyć, i wykorzystać (ja, moje dzieci, moi bliscy, nie kto inny) – na pewno wyjdę na tym lepiej, niż osoby, które oddają krwawicę ZUSowi (wystarczy spojrzeć na niedawne wyliczenia potencjalnej emerytury, które przysłał swoim płatnikom ZUS). To samo tyczy się rent, czy innych świadczeń – gdy zobaczymy na koncie kilkaset złotych, które po trwających wieki bataliach uda nam się wywalczyć, zatęsknimy za naszymi, utraconymi bądź co bądź, składkami.
Jeżeli chodzi o kredyty, to dziś, po udokumentowaniu kilkumiesięcznych stałych i nieprzerwanych przychodów z obojętnie jakiej umowy jesteśmy w stanie zaciągnąć nawet dług pod hipotekę.
Nie chcę tutaj wyjść na egoistkę - nie potępiam podatku, czy społecznej odpowiedzialności za niezdolnych do pracy z powodu kalectwa, starości czy innych nieszczęść, a jedynie fakt nadmiernego wyłudzania moich pieniędzy, z których ani ja, ani nikt z potrzebujących nie będzie miał korzyści.
Wystarczy odrobina samodyscypliny w zachowaniu pewnego poziomu oszczędności, by zauważyć, że umowa „śmieciowa” niczego nam nie zabiera, a wręcz przeciwnie, zostawia bardzo dużo naszych własnych, ciężko zarobionych pieniędzy w naszej kieszeni. Ja osobiście "śmieciową" nazwałabym umowę o pracę w dzisiejszym znaczeniu tego pojęcia - dostaniemy za nią śmieciową emeryturę, a prawie połowa naszych pieniędzy będzie co miesiąc wyrzucana do śmieci. Gdyby uwolnić umowy pracodawca – pracownik, rynek szybko wypracowałby w tych cywilno-prawnych również takie świadczenia jak premie, czy płatne urlopy. Nie dajmy więc sobie wmówić, że rządowa walka ze „śmieciówkami” służy naszemu dobru, czy bezpieczeństwu, bo taki pogląd nazywa się socjalizm. A chyba dość już mamy doświadczeń, że w naszym kraju do niczego dobrego to pojęcie nie prowadzi.
Młodzi w biznesie